Jurek przesypał mąkę z pojemniczka do miarki, z miarki na sitko, wspólnie ją przesialiśmy, a na koniec pozanurzał w niej ręce. Niestety, kiedy zobaczył moje ręce ubabrane w cieście, to stwierdził, że jednak nie ma już ochoty piec pierniczków i czmychnął do swojego pokoju.
Wrócił dopiero na odciskanie foremek;)
Potem wspólnie włączyliśmy piekarnik.
Z konsumpcją było już nieco gorzej, bo akurat twarde pierniczki, to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej...
Drogie Mamy małych wrażliwców, nie przejmujcie się nadmiernie, bo z tym wspólnym pieczeniem różnie bywa, ważne żeby próbować:)
A poniżej migawki z naszego pieczenia:
Ile to radości...
Jakie przejęcie...
Jaka precyzja!
Jeszcze ten szelmowski uśmieszek...
Dla tych umorusanych rączek i buziaczka słodziaczka warto się bawić w pieczenie,
choćby ta zabawa miała trwać tylko kilka minut:)
Teraz powinnam umieścić zdjęcie upieczonych pierniczków. Niestety, mieliśmy nalot znajomych i zanim zdążyłam zrobić fotki, już było po pierniczkach... A twarde były, jak nie wiem co!
W każdym razie, na dowód, że coś z tej mąki jednak wyszło, zostało mi to zdjęcie:
Pozdrawiam świątecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz