Witam wszystkich po wakacjach.
Przyznam, że trochę czasu zajęło mi to powakacyjno, przedszkolne ogarnianie
się, ale już jestem. W tym roku moje Dziecko, jako prawie cztero i pół latek,
rozpoczęło przygodę z edukacją na poważnie. W przedszkolu spędza dużo czasu,
bardzo ciężko tam pracuje – umysłowo i fizyczne, jest samodzielny i w ogóle
bardzo, bardzo ważny;) Czasami zastanawiamy się, czy nam Go gdzieś,
przypadkiem, na tych wakacjach nie podmienili? Jakiś taki dorosły się zrobił…
Ostatnio uświadomiłam sobie, że
takie błogie dzieciństwo już Mu się właściwie skończyło. W zasadzie sam fakt
pójścia do przedszkola i rozstania z mamą, zakończył pewien etap, ale o ile
zeszły rok był jeszcze w większości beztroską zabawą, przeplataną licznymi
przeziębieniami, teraz musi mierzyć się z wieloma wymaganiami, które do tej
pory nie były Mu stawiane. Oczywiście, do wielu z nich dorósł i wiele rzeczy po
prostu wykonuje nie myśląc o nich w kategorii wymagań. Jest natomiast sporo
sytuacji, które musi zaakceptować, tylko dlatego, że przekroczył magiczną
granicę 4 lat i co oznacza, że jest już „dużym chłopcem”, a do których nie
konieczne dojrzał emocjonalnie. Ostatnio, zaobserwowałam, że Jurek doskonale
rozumie pojęcie weekendu i kolejności dni tygodnia. Nieraz słyszę, jak je sobie
odlicza do soboty i niedzieli – wyczekiwanych dni spędzanych z rodzicami, w
domu. Przyznam, że kontynuuję założenia przedszkola i stawiam Jurkowi takie
same wymagania w domu, pilnuję przestrzegania ustalonych zasad, ale nie do
końca jestem przekonana, co do sensu niektórych. Czasami mam wrażenie, że część
z tych oczekiwań jest zbyt wysoka do Jego możliwości emocjonalnych.
Niedawno dowiedziałam się, że 7
letnie dziecko może być emocjonalnie na etapie rozwoju 5 latka, jak i 9 latka i
takie różnice nie są niczym nienormalnym. Tak po prostu rozwijają się dzieci. Wobec
tego dyskusja, czy 6 latek jest gotowy do pójścia do szkoły, wydaje się być
bezprzedmiotowa. Niestety, z Systemem się nie dyskutuje…
Tak, czy siak, zostałam bez
modela, no może nie całkowicie, ale nie będzie mi już pozował tak często, i
chyba już nie tak chętnie, jak do tej pory.
Te przemyślenia przypomniały mi
czas, kiedy Jurek miał 2 latka i zabawy, w które się bawiliśmy, i książeczki,
które czytaliśmy… O tych książeczkach chciałabym Wam dzisiaj napisać.
Pierwszą książeczką, którą Jurek
dosłownie zamęczył, tak, że trzeba było zakupić drugi egzemplarz, były „Wiejskie
Zwierzęta” (Wydawnictwo Olesiejuk). Książeczka, jakich wszędzie pełno, ze
sztywnymi stronami i kolorowymi obrazkami zwierząt, ale o tyle warta uwagi, że
poszczególne zwierzęta są na osobnych stronach, a te są w miarę duże. Dziecku
nic się nie kićka i może się dokładnie poprzyglądać. Bawiliśmy się nią w ten
sposób, że ja pokazywałam zwierzaczka, a Jurek wydawał odpowiedni odgłosJ Potem, prosiłam, żeby
poszukał, np. krowy, a On wertował kartki i ją odnajdywał. Poza tym, uwielbiał,
kiedy sobie te zwierzaki opisywaliśmy: gdzie mają oczy, gdzie uszy, nos itd.
Kolejną książeczką o zwierzętach była Poznaj Farmę (Kolekcja Pierwsze Kroki,
Grafag Agencja Wydawnicza) Kupiłam ją dlatego, że zawierała zdjęcia zwierząt, ich
domów i pożywienia, a znając tylko wersje obrazkowe, z poprzedniej książeczki,
trudno było Jurkowi rozpoznać zwierzaki w rzeczywistości.
Kiedy zaczął
dostrzegać więcej szczegółów i poświęcać im więcej uwagi, kupiłam Mu książeczkę
„Kto mieszka na wsi?” (Wydawnictwo Olesiejuk). Opowiada ona o ośmiu
szczeniaczkach, które wędrując po gospodarstwie gubią się kolejno wśród
odwiedzanych zwierząt, na koniec jednak wszystkie wracają do mamy. Nie
pamiętam, czy poświęciliśmy tej historii jakąś szczególną uwagę i czy za każdym
razem liczyliśmy pieski, na pewno dużo czasu spędziliśmy opowiadając sobie, co
jest na obrazkach. A działo się tam naprawdę dużo! Były, kotki, krowy,
cielaczki, kury, jaskółki, sroki, był traktor, taczka, wiadro i całe mnóstwo
innych ciekawych rzeczy, na które Jurek zwracał uwagę.
A gdyby Wasze dzieci chciały
bardziej zagłębić się w przyrodę, to polecam serię książeczek „Moje
Przyrodnicze Wycieczki”, również wydanych przez Wydawnictwo Olesiejuk.
Znajdziecie w nich dużo, bardzo ładnych, szczegółowych, podpisanych ilustracji,
zarówno fauny, jak i flory.
Innymi książeczkami, które
czytaliśmy, a raczej opowiadaliśmy, była seria z Maksem (Wydawnictwo
Zakamarki). Nie wiem, czym tak fascynuje dzieci Maks: czy pięknymi ilustracjami
Evy Eriksson, czy fizycznym podobieństwem, wielką pieluchą na pupie, smoczkiem
w buzi i misiem pod pachą, czy podobieństwem sytuacji, jakie im się
przytrafiają, i emocji, jakie im towarzyszą? Wydaje mi się, że wszystko razem
składa się na fenomen tych książeczek. Jedyne, do czego mam zastrzeżenia, to
tekst. Jak dla mnie zbyt infantylny. Bo ja z tych mam, co mówią: gorące, a nie:
si si, albo: spadniesz, a nie: zrobisz bam bam. Wolałam, więc opowiadać Jurkowi
po swojemu, ale oczywiście, jak kto woli. Pamiętam, że Jurek lubił, kiedy w różnych
sytuacjach przypominałam Mu o podobnych przygodach Maksa, np. wtedy, gdy
wdrapywał się na stół J
Ulubionymi książeczkami Jurka,
były również: „Jest tam kto?” i „Gdzie idziemy?” Anny-Clary Tidholm (Wydawnictwo Zakamarki). Wędrowaliśmy sobie
przez te książeczki, odwiedzając tajemniczy dom z drzwiami w różnych kolorach.
Pukaliśmy w nie i zaglądaliśmy, co się za nimi kryje. Witaliśmy się z
mieszkańcami, przyglądaliśmy temu, co robią i jak mieszkają. Następnie
żegnaliśmy się grzecznie i już pukaliśmy w następne drzwi. To znowu dreptaliśmy
sobie paluszkami po ścieżce, która prowadziła nas w różne ciekawe miejsca.
Wspinaliśmy się pod górę, pływaliśmy żaglówką, byliśmy na plaży. Jurek
uwielbiał te wędrówki.
No i dotarliśmy do Binty. To kolejna fenomenalna książeczka, która
wciągnęła Jurka na dobre. „Binta tańczy” Evy Susso i Benjamina Chauda (Wydawnictwo
Zakamarki) była Jego numer jeden przez długi czas. Znał całą rodzinkę Binty,
lubił oglądać jak chłopaki grają, a dziewczyny tańczą, ciekawił Go ich domek, w
którego oknach wieczorem zapalało się światło. Najbardziej podobało się Mu jednak,
jak Binta z kurą i psem śpią słodko przytuleni do siebie, kiedy reszta bawi się
pod kolorowymi lampionami, a na niebie świeci księżyc i migoczą gwiazdki.
I na koniec „Przytulanki, czyli
wierszyki na dziecięce masażyki” Marty Bogdanowicz (Wydawnictwo Harmonia). Bardzo
sensoryczna książeczka z wierszykami, które trzeba zapamiętać i bawić się nimi
tak, jak podpowiada autorka, albo tak, jak to sobie sami wymyślicie.
Najważniejsze, żeby się przytulać, głaskać, szczypać, ściskać, ugniatać, wałkować
i masować. Te zabawy bardzo umacniają więź miedzy Jurkiem a nami, są dla Niego wspaniałym
źródłem stymulacji i relaksu zarazem. Myślę, że każdy z Was pamięta, jeszcze z
czasów swojego dzieciństwa, chociaż jeden z tych wierszyków, jeśli nie, to ta
książka na pewno Wam je przypomni. W mojej pamięci zachowała się taka wersja:
Płynie rzeczka, płynie rzeczka,
Idzie Pani na szpileczkach,
A za Panią biegną konie,
A za końmi idą słonie,
A za słoniami szczypaweczki.
Zaświeciło słoneczko,
Padał deszczyk, padał deszczyk…
Miałeś dreszczyk?
W przytulanki i masażyki bawimy się do teraz,
bo z tego na szczęście się nie wyrasta J
Do czytania dzieciom pewnie nie
muszę nikogo zachęcać, a długie, jesienno - zimowe wieczory to wspaniała
okazja, żeby poświęcić książeczkom trochę więcej czasu.
Muszę poszukać książki "Poznaj farmę".
OdpowiedzUsuń